Najbardziej Popularne Artykuły

  • Bajka dla dzieci - Strażak Sam

    Strażak Sam (wal. Sam Tânang. Fireman Sam1985-1994) – brytyjski serial animowany, który przedstawia przygody dzielnego strażaka Sama i jego przyjaciół. Potrafi on nie tylko gasić pożary, ale i również rozwiązywać różne problemy. Serial był nadawany dawniej w TVP1 i Mini Mini. Obecnie emituje go stacja Polsat JimJam i Top Kids.

    Fabuła

    Serial opowiada o przygodach dzielnego strażaka i jego przyjaciół. Tytułowy bohater serii, dzielny i odważny strażak imieniem Sam, wraz ze swoimi siostrzeńcami i przyjaciółmi mieszka w fikcyjnym mieście Pontypandy w Walii (połączenie nazw dwóch walijskich miast – Pontypridd i Tonypandy). Panuje tam cisza i spokój, ale czasem zdarzają się zarówno kłopoty, jak i niezwykłe przygody. Autorami serialu są dwaj byli zawodowi strażacy z Kent.

    Intro

    Intro jest animacją rozpoczynającą każdy odcinek przygód dzielnego strażaka i jego przyjaciół. Na początku odcinka widz zobaczy stojący na nocnej szafce obok fotografii budzik, który zaczyna dzwonić. Chwilę później pojawia się smacznie śpiący strażak Sam. Nasz bohater budzi się i z przerażeniem odkrywa, że zaspał do pracy. Wyskakuje z łóżka, wkłada strój strażacki i zjeżdża na dół po poręczy. Sam nie może zapomnieć o obuwiu i hełmie. Nasz bohater wychodzi z domu, gdzie czeka na niego jego najlepszy kolega, Elvis. Spotyka również Normana, który daje poranną gazetę. Nie zauważywszy deskorolki, Sam wskakuje do wozu strażackiego i rusza do pracy. Później widz zobaczy też panią Price obserwującą nadjeżdżający pojazd, Bellę, właścicielkę kawiarni, dającą naszemu bohaterowi drugie śniadanie do pracy, oraz siostrzeńców, dziewczynkę imieniem Sarah i chłopca zwanego James. Na koniec Sam wraz z Elvisem dociera na teren straży pożarnej, gdzie czekają komendant straży pożarnej i drugi z kolegów Sama, Trevor.

    Polski dubbing

    Serie I-III (wersja z 1992 roku)

    Wersja polska: Studio Opracowań Filmów w Warszawie
    Reżyser: Maria Piotrowska
    Wystąpił: Jerzy Kramarczyk

    IV seria (wersja z 1995 roku)

    Wersja polska: Telewizyjne Studia Dźwięków
    Reżyser: Barbara Sołtysik
    Wystąpił: Jerzy Kramarczyk

    Odcinek świąteczny (wydanie DVD)

    Opracowanie wersji polskiej: na zlecenie Cass Film Entertainment Group - Studio Eurocom
    Tekst polski: Agnieszka Wójcik
    Narrator: Cezary Kwieciński

    I seria (wersja z 2007 roku)

    Wersja polska: TVP AGENCJA FILMOWA
    Tłumaczenie i dialogi: Grażyna Dyksińska-Rogalska
    Wystąpił: Jerzy Kramarczyk
    Reżyseria dźwięku: Wiesław Jurgała
    Producent: Andrzej Oleksiak

    Odcinki

    • W latach 1987-2005 powstało 59 odcinków, w tym jeden 22-minutowy.
    • W Polsce serial nie ma oficjalnych tytułów poza piątą serią. Poniżej podane są tłumaczeniami tytułów angielskich.
    • Obecnie można go obejrzeć na kanale TVP1, Mini Mini i JimJam.
    • Produkcją piątej serii nie zajęło się studio Bumper Films, lecz Hit Entertainment.

     

    Źródło: Wikipedia

     

    Więcej
  • Czerwony Kapturek - Jan Brzechwa

    Snuj się, snuj, bajeczko!

    A było tak: niedaleczko,

    Właśnie tutaj, nad rzeczką,

    Mieszkała wdowa z córeczką.

     

     Córeczka, chociaż mała,

    Swej matce pomagała:

    Zamiatała podłogę,

    Pełła grządki ubogie,

    Chrust zbierała też czasem,

    Bo mieszkały pod lasem,

    Niosła proso dla kurek...

     

    A zwała się, po prostu, Czerwony Kapturek.

    Widziano ją bowiem nierzadko,

    Jak krząta się przed chatką,

    W ogródku i na podwórku -

    W czerwonym kapturku.

     

    Tak się zwała, jak się zwała,

    Często w niebo spoglądała,

    W modre niebo, kędy ptaki

    Szybowały pośród chmurek.

    Teraz wiecie, kto to taki,

    Czerwony Kapturek.

     

    Czerwony Kapturek:

    "Nie Mruczek, nie Burek,

    Nie jeż, nie ptak -

    Czerwony Kapturek

    To ja zwę się tak.

    Mam warkoczyk,

    Modre oczy,

    Buzię mam jak mak.

    Nie Mruczek, nie Burek

    Nie jeż, nie ptak -

    Czerwony Kapturek

    To ja zwę się tak.

    W tej chatce, przy mamie

    Mój cały świat,

    Nie psocę, nie kłamię,

    A mam siedem lat.

    Nie znam troski,

    Śpiewam piosnki,

    Kocham każdy kwiat.

    Pobiegnę na wzgórek,

    A las mi gra,

    Czerwony Kapturek

    To ja, właśnie ja!"

     

    W lesie, stąd chyba z milę,

    A może nawet nie tyle,

    Mieszkała babcia Czerwonego Kapturka.

    Zbierała lecznicze zioła

    Rosnące dookoła,

    Miała oswojonego dzięcioła,

    I jeża, i wiewiórkę,

    A bardzo się kochały z Czerwonym Kapturkiem.

     

    Pewnego ranka matka rzekła do Czerwonego Kapturka:

     

    "Był gajowy u mnie z wieczora,

    Przyniósł wieści, że babcia jest chora.

    Trzeba szybko jej zanieść lekarstwa.

    Ja nie mogę zostawić gospodarstwa,

    Muszę kota napioć,

    Muszę kozę wydoić,

    I przegotować mleko,

    I nakwasić ogórków...

    To przecież niedaleko,

    Skocz do babci, Czerwony Kapturku.

     

    W tym koszyczku jest masło i serek,

    I leków różnych szereg:

    Tabletki aspiryny

    I suszone maliny,

    Proszki od bólu głowy

    I olej rycynowy,

    Kwas borny do płukania

    I maść do nacierania.

    Nie trać, córeczko, czasu,

    Leć do babci, do lasu.

    Idź prosto, jak ta ścieżka,

    Nie zbaczaj tylko z drogi,

    Bo tam w borze wilk mieszka,

    Wilk okrutny i srogi!

    Słuchaj mojej przestrogi."

     

    Biegnie Czerwony Kapturek,

    Jak przykazała matka,

    Nie zbiera ptasich piórek,

    Nie zrywa nawet kwiatka.

    Tu strumień, tam pagórek,

    A w środku ścieżka gładka.

    Biegnie Czerwony Kapturek,

    Tak jak prowadzi dróżka.

    Na drzewie jemiołuszka

    Śpiewa głosikiem cienkim

    Swoje leśne piosenki.

    Gil, siedząc na jednej z osik,

    Też pragnął zaśpiewać cosik

    I dźwięczny wytężył głosik.

     

    Gil:

    "Piu-piu! Fiu-fiu!

    Tu gil!

    Tu-tu, tu-tu,

    Tryl-tryl!

    Czerwony Kaptur-tur-tur,

    Uważaj, tu bór, tu bór,

    Tu bór, tu las, tu lis.

    Lis by cię chętnie zgryzł,

    I lis, i każdy zwierz.

    Śpiesz się, dziewczynko, śpiesz!

    Piu-piu! Fiu-fiu!

    Tryl-tryl!

    Tu-tu, tu-tu,

    Tu gil!"

     

    Wtem, kiedy śpiew gila zmilkł,

    Zatrzeszczał w pobliżu krzak,

    Wilczych jagód zatrzeszczał krzak,

    I zza krzaka wychylił się wilk,

    I odezwał się basem tak:

     

    "Witam cię, mój prześliczny Czerwony Kapturku,

    Nie bój się moich ząbków i moich pazurków.

    Oczernili mnie ludzie przed tobą,

    A ja jestem niewinną osobą,

    Ja wywodzę się z takich wilków,

    Co nie krzywdzą nawet motylków.

    Ja mięsa po prostu nie trawię,

    Poprzestaję na jagodach i trawie.

    A co ludzie mówią - to plotki.

    Chcesz, dziewczynko, to się z tobą pobawię?

    Może w kotki, a może w łaskotki

    Czy w kosi-kosi-łapci?

     

    Czerwony Kapturek:

    "Panie wilku, ja idę do babci,

    Babcia chora i czeka od rana..."

     

    Wilk:

    "A gdzie mieszka babunia kochana?"

     

    Czerwony Kapturek:

    "Za polaną, przy siódmym pagórku..."

     

    Wilk:

    "No to śpiesz się, Czerwony Kapturku."

     

    Czerwony Kapturek:

    "Babcia czeka od godzin już kilku.

    Muszę lecieć, pa-pa, panie wilku!"

     

    Biegnie Czerwony Kapturek,

    Biegnie prosto przed siebie,

    Nie ogląda jaszczurek

    Ani chmurek na niebie,

    Nóżkami szybko drepce

    Do babci, co w izdebce

    Na przyjście wnuczki czeka.

     

    Wilk spoglądał z daleka,

    Postał jeszcze z minutę

    I popędził na przełaj, skrótem.

    Popędził przez ostępy,

    Złowrogi i podstępny,

    Mknął szybko borem-lasem,

    Tak podśpiewując basem:

     

    Wilk:

    "W las dam nurka

    I Kapturka

    Sprytnie zmylę.

    W mą pułapkę

    Złapię babkę

    Już za chwilę.

    Gdy w brzuchu burczy,

    Dostaję kurczy

    I jem wszystko, że aż furczy,

    Taki ze mnie wilk!

     

    Moim wrogom

    Dzisiaj srogą

    Dam nauczkę,

    Bo mam chrapkę

    I na babkę,

    I na wnuczkę.

    Gdy w brzuchu burczy,

    Dostaję kurczy

    I jem wszystko, że aż furczy,

    Taki ze mnie wilk!

     

    Zaszumiały drzewa żałośnie,

    Zatrzęsły się dębowe żołedzie,

    Zaterkotał derkacz na sośnie:

     

    "Co to będzie, ojej, co to będzie?

    Co to będzie, Czerwony Kapturku?!"

     

    A wilk stanął przy siódmym pagórku,

    Podwinął pod siebie ogon,

    Rozejrzał się, czy nie ma nikogo,

    I do babci w okienko zapukał,

    Po czym schował się szybko za murek.

     

    Babcia:

    "Kto to puka? I czego tu szuka?"

     

    Wilk:

    "To ja, babciu, Czerwony Kapturek.

    Borem-lasem przybiegłam tu sama,

    Z lekarstwami przysyła mnie mama."

     

    Babcia:

    "Jakiś dziwny masz głos..."

     

    Wilk:

    "Bo mam chrypkę..."

     

    Babcia:

    "Jakiś dziwny masz głos..."

    "Nie zdążyłam cię dojrzeć przez szybkę,

    Chodź do okna..."

     

    Wilk:

    "Niestety nie mogę,

    Bo po drodze zraniłam się w nogę,

    Ledwo stoję... Ach, wpuść, babciu miła!"

     

    No, i babcia drzwi otworzyła.

     

    Możecie sobie, moi drodzy, wyobrazić, co się wtedy stało!

    By opisać to - słów jest za mało,

    Przerażenie zaciska wprost gardło.

    Powiem krótko: wilczysko się wdarło

    I ryknęło:

     

    "Mam chrapkę

    Na babkę!

    Gdy w brzuchu burczy,

    Dostaję kurczy

    I jem wszystko, że aż furczy!"

     

    To rzekłszy wilk połknął staruszkę,

    Tak jak wróbel połyka muszkę.

     

    Ale kiszki wciąż grały mu marsza,

    Bowiem babcia, osoba starsza,

    Była koścista i chuda,

    Więc mu obiad nie bardzo się udał.

     

    Wilk:

    "Brzuch mam pusty po takiej potrawie.

    Przyjdzie wnuczka, to sobie poprawię.

    Ale zanim ten ptaszek tu sfrunie,

    Przeobrazić się muszę w babunię.

    Włożę czepek staruszki na głowę,

    Gdzie piżama? Jest! Proszę... Gotowe!

    Teraz - hops! - pod pierzynę do łóżka...

    O, lusterko! No tak... jeszcze chwilka!

    Wykapana babunia-staruszka,

    Niepodobna zupełnie do wilka.

    Schowam łapę, bo widać pazurek.

    Idzie!... Idzie Czerwony Kapturek!"

     

    Czerwony Kapturek:

    "Pobiegnę na wzgórek,

    A las mi gra,

    Czerwony Kapturek

    To ja, właśnie ja...

     

    O, już chatka babuni!

    Co też dzieje się u niej?

     

    Ucieszy się, gdy zobaczy Czerwonego Kapturka!

    A to co? Na dachu wiewiórka...

    Rzuca we mnie orzechy...

    Może właśnie z uciechy?

    Nie. Złości się jak jędza.

    Po prostu mnie odpędza.

     

    Wiewiórko, cóż to znaczy?

    Witałaś mnie dawniej inaczej.

    Powiem babci, dostaniesz burę..."

     

    Wilk:

    "Kto tam?"

     

    Czerwony Kapturek:

    "Ja, Czerwony Kapturek.

    Borem-lasem przybiegłam tu sama,

    Z lekarstwami przysyła mnie mama."

     

    Wilk:

    "Wejdź, kochanie..."

     

    Czerwony Kapturek:

    "Już idę, już lecę...

    Babciu, może zapalić świecę?"

     

    Wilk:

    "Nie, ja wolę, kiedy jest ciemno.

    Chodź, Kapturku, przywitaj się ze mną."

     

    Czerwony Kapturek:

    "Babciu, taki dziwny masz głos.

    Dlaczego mówisz przez nos?"

     

    Wilk:

    "Jesteś głupia... Ugryzła mnie osa...

    A zresztą... nie wtrącaj się do mego nosa."

     

    Czerwony Kapturek:

    "Babciu, dlaczego jesteś taka zła?"

     

    Wilk:

    "Boś za długo do mnie szła,

    Zresztą... nie pytaj już więcej..."

     

    Czerwony Kapturek:

    "Babciu, a gdzie twoje ręce?"

     

    Wilk:

    "Pod pierzyną, bo mi marzną na zimnie,

    Przestań pytać i usiądź tu przy mnie."

     

    Czerwony Kapturek:

    "Babciu... ja trochę się boję,

    Bo te zęby są jakieś nie twoje..."

     

    Wilk:

    "Dobre są każde zęby,

    Które prowadzą do gęby,

    A że jeść tymi zębami wygodnie,

    Zaraz ci udowodanię!"

     

    To rzekłszy wilk połknął dziewuszkę,

    Tak jak wróbel połyka muszkę.

    Oblizał się, jęzorem mlasnął,

    Wlazł pod pierzynę i zasnął,

    Nie troszcząc się więcej o nic.

    Ale to, moi drodzy, nie koniec.

    O, nie! Bo właśnie z dąbrowy

    Szedł w tamte strony gajowy.

    Posłuchał, co gil wyśpiewał,

    Posłuchał, co szumią drzewa,

    Potem jeszcze przybiegła wiewiórka...

    I tak się dowiedział o losie Czerwonego Kapturka.

     

    Gajowy:

    "Przez lasy, przez dąbrowy

    Wędruje gajowy,

    Na trąbce w lesie

    Gra i gra,

    A echo niesie

    Tra-ra-ra!

    Ma broń nabitą w dłoni,

    Ta broń go obroni,

    Niestraszny mu jest niedźwiedź zły,

    Niestraszne mu są wilcze kły!

     

    Przez lasy, przez dąbrowy

    Wędruje gajowy,

    Na trąbce w lesie

    Gra i gra,

    A echo niesie

    Tra-ra-ra!"

     

    Galowy idzie, wydłuża krok,

    Bo już dokoła zapada mrok,

    I głos puchacza leci przez knieję.

     

    W oddali chatka babci widnieje.

    Idzie gajowy, patrzy przez szybkę...

    O, tu potrzebne działanie szybkie!

     

    Wchodzi do środka, zapałką świeci!

    I cóż zobaczył? Zgadnijcie, dzieci!

     

    Wilk pod pierzyną spokojnie chrapie,

    Trzyma czerwoną czapkę w łapie,

    A brzuch ma taki pękaty,

    Że zajmuje nieomal pół chaty.

     

    Galowy mu do gardła przystawił dwururkę.

     

    Gajowy:

    "Hej, wilku bury!

    Łapy do góry!

    Coś zrobił z babcią i Czerwonym Kapturkiem?

    Oddawaj je, bo ci szyję

    Kulami przeszyję!"

     

    Wilk:

     

    "Ojej! Po co tyle hałasu?

    Zapomniałem wrócić do lasu,

    Zaspałem, bo myślałem, że to niedziela.

    Błagam, niech pan nie strzela,

    Litości, panie gajowy!"

     

    Gajowy:

    "O lirości nie ma mowy!

    Będziesz miał, wilku, nauczkę!

    Oddawaj tu babcię i wnuczkę!

    Liczę do trzech, a potem..."

     

    Wilk:

    "Już je oddaję z powrotem,

    Tylko niech pan tę lufę odsunie...

    Muszę się wytężyć maluczko...

    Eech... Eech... Uuch... Masz pan babunię...

    Uuch... Eech... Uuch... Razem z wnuczką!"

     

    I wyobraźcie sobie,

    Że z paszczy wyskoczyły mu obie,

    Nienaruszone, a przy tym

    W stanie całkiem przyzwoitym.

    Babcia nawet uzdrowiona.

    Czerwonego Kapturka chwyciła w ramiona

    I tak się całowały, ściskały, cieszyły,

    Że odzyskały zaraz i humor, i siły.

    Potem się gajowemu rzuciły na szyję.

     

    Babcia i Czerwony Kapturek:

    "Niech nam pan gajowy żyje

    Sto lat albo i więcej!"

     

    Babcia:

    "Cóż my możemy dać panu w podzięce?

    Chyba ten kapturek z czerwonej włóczki

    Na pamiątkę od mojej wnuczki."

     

    Czerwony Kapturek:

    "Świetnie! Niech go pan przymierzy!

    Nawet całkiem dobrze leży,

    Trochę jest może zbyt kusy..."

     

    Babcia:

    "Dodaj więc do kapturka jeszcze dwa całusy."

     

    Gajowy był w siódmym niebie.

    Okręcił babcię dookoła siebie,

    Uściskał się z Czerwonym Kapturkiem,

    A wilka związał bardzo mocnym sznurkiem

    I zawiózł od razu prosto do Warszawy.

     

    Oto jest koniec bajki. I koniec zabawy.

    A wiecie, co z wilkiem się dzieje?

     

    Wilk pożegnać musiał knieję

    I zamieszkał w warszawskim zoo,

    Gdzie mu niezbyt wesoło,

    Toteż jest na wszystkich zły

    I przez kraty szczerzy kły.

    Nie podchodźcie do klatki za blisko,

    Bo to bardzo niedobre wilczysko.

     

    A teraz już, dzieci, koniec.

    Nie pytajcie mnie więcej o nic,

    Bo gdybym coś więcej wiedział,

    Tobym wam sam opowiedział.

    Więcej
  • Szewczyk Dratewka - Janina Porazińska

    Żył sobie raz szewczyk Dratewka. Biedak był z niego a biedak! Aby liche odzienie na grzbiecie, aby podarte skórzniaki na nogach, aby torba, a w niej kromka chleba — cały to był jego majątek.  

     Od wsi do wsi wędrował i stare obuwie łatał.

    Szedł raz Dratewka wielkim lasem, zobaczył pod sosną rozrzucone mrowisko. Musi niedźwiedź, który na wiosnę rad mrówcze jaja wyjada, taką im psotę uczynił.

    Biedne mrówki biegały na wszystkie strony, znosiły po ziarnku piasku, po igiełce sosnowej i mrowisko na nowo narządzały.

    Użalił się nad nimi Dratewka, zdjął z głowy czapkę i jako mógł — to rozrzucone mrowisko na jedną kupę czapką zgarnął.

    Wtedy na wierzchołek mrowiska wyszła mrówcowa matka i powiedziała:

    — Dziękuję ci, dobry człowieku. Jak będziesz kiedy w potrzebie, to przyjdziemy ci z pomocą.

    Uśmiechnął się szewczyk, bo jakąż pomoc mogłyby mu dać nędzne mrówki, pokłonił się im i poszedł w dalszą drogę.

    Minęło dni mało-wiele. Szedł znów Dratewka puszczą zieloną, puszczy szumiącą i znów zobaczył wielką krzywdę.

    W dziupli starej sosny była barć i ktoś tę barć zniszczył. Plastry wosku leżały na ziemi, miód ściekał po drzewie.

    Musi i tutaj niedźwiedź gospodarował.

    Zaczął Dratewka pszczołom pomagać. Pownosił plastry na drzewo i w dziupli je umocował, woskiem otwór oblepił, miód ciekący zatamował.

    Wyszła na brzeg barci pszczela królowa i powiedziała:

    — Dziękujemy ci, dobry człowieku. Jak będziesz kiedy w potrzebie, to przyjdę ci z pomocą.

    Znów się Dratewka aby uśmiechnął, pokłonił się pszczołom i poszedł dalej.

    Minęło dni mało-wiele. Szedł raz Dratewka długą groblą między wielkimi stawami. Po stawach pływały dzikie kaczki. Jak Dratewkę zobaczyły, wielkim głosem zakwakały, po trzcinach się pochowały. Wiedziały dzikie kaczki, że po grobli myśliwi chodzą, do kaczek mierzą, bystre strzały na nie z łuków wypuszczają.

    Stanął szewczyk na grobli i zawołał:

    — Nie bójcie się, cyraneczki. Nie chcę do was mierzyć, a chcę się waszą urodą ucieszyć. Nie chcę was zabijać, a chcę was chlebem uczęstować!

    I zaczął chleb kruszyć i do wody go wrzucać.

    Wypłynęły kaczki z trzciny, wszystkie okruchy z wody wyzbierały i bardzo się tej smakowitości dziwiły, bo nigdy jeszcze chleba nie jadły.

    Aż najstarszy kaczor, piękny, z modrym lusterkiem na skrzydłach powiada:

    — Dziękujemy ci, dobry człowieku, żeś nie przyszedł nas mordować, aleś przyszedł nas uczęstować. Jak będziesz kiedy w potrzebie, to przybędziemy ci z pomocą.

    Uśmiechnął się Dratewka, pomyślał:

    "Jakąż ja mogę mieć z was pomoc? Przyszwy za mnie nie przyszyjecie, obcaska za mnie nie przybijecie".

    Ale ładnie, pięknie im się ukłonił i poszedł dalej.

    Idzie, idzie... aż zaszedł do takiej krainy, gdzie był zamek, a przy zamku wieża, a w tej wieży zamknięta była panna, a tej panny pilnowała czarownica.

    Więcej
  • Kaczka Dziwaczka - Jan Brzechwa

    Nad rzeka opodal krzaczka

    Mieszkała kaczka-dziwiaczka

    Lecz zamiast trzymać sie rzeczki

    Robiła piesze wycieczki

     

     Raz poszła więc do fryzjera:

    "Poproszę o kilo sera!"

    Tuż obok był apteka:

    "Poproszę mleka pięć deka".

     

    Z apteki poszła do praczki

    kupować poczytowe znaczki.

    Gryzły się kaczki okropnie:

    "A niech tę kaczke gęś kopnie!"

     

    Znosiła jaja na twardo

    I miała czubek z kokardą,

    A przy tym, na przekór kaczkom,

    Czesała się wykałaczką.

     

    Kupiła raz maczku paczkę,

    by pisać list drobnym maczkiem.

    Zjadając tasiemkę starą

    Mówiła, że to makaron,

     

    A gdy połknęła dwa złote,

    Mówiła, że odda potem.

    Martwiły się inne kaczki:

    "Co będzie z takiej dziwczaczki?"

     

    Aż wreszcie znalazł się kupiec:

    "Na obiad można ją upiec!"

    Pan kucharz kaczkę starannie

    Piekł, jak należy, w brytfannie,

     

    Lecz zdębiał obiad podając,

    Bo z kaczki zrobił się zając,

    W dodatku cały w buraczkach.

    Taka to była dziwaczka!

    Więcej
  • Calineczka - Hans Christian Andersen

    Była sobie pewnego razu kobieta, która bardzo, bardzo pragnęła mieć malutkie dziecko, ale nie wiedziała, skąd je wziąć.  

     Poszła więc do starej czarownicy i powiedziała jej:

    - Pragnęłabym z całego serca mieć małe dziecko, czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd je mogę wziąć?

    - Znajdziemy na to radę - powiedziała czarownica. - Masz tu ziarnko jęczmienia, nie z tego gatunku, który rośnie na chłopskim polu, ani z tego, który jedzą kury. Wsadź je do doniczki, zobaczysz, co z tego wyrośnie!

    - Dziękuję ci - powiedziała kobieta i dała czarownicy dwanaście groszy. Potem poszła do domu, zasadziła ziarnko jęczmienia i natychmiast wyrósł piękny, duży kwiat, który wyglądał jak tulipan, ale płatki miał stulone - tak, jak gdyby kwiat był jeszcze w pączku.

    - Jakiż to piękny kwiat! - powiedziała kobieta i pocałowała śliczne, czerwone i żółte płatki. I w chwili kiedy składała ten pocałunek, rozległ się jak gdyby wystrzał i kwiat otworzył się od razu. Był to prawdziwy tulipan, ale w środku kwiatu siedziała na zielonym słupku maleńka dziewczynka, śliczna i delikatna. Miała nie więcej niż cal wysokości i dla tego nazwano ją Calineczką. Pięknie polakierowana łupina włoskiego orzecha służyła jej za kołyskę, błękitne płatki fiołków zastępowały materaca, a płatek róży - kołdrę. Spała tam w nocy, a w dzień bawiła się na stole, gdzie kobita postawiła talerz, a naokoło zrobiła wianek z kwiatów, których łodygi leżały w wodzie; po talerzu pływał wielki płatek tulipana, a Calineczka mogła na nim siedzieć i płynąć z jednego brzegu talerza na drugi, a zamiast wioseł miała dwa białe końskie włosy. Wyglądało to prześlicznie. Calineczka umiała także śpiewać tak pięknie i wdzięcznie, jak nikt na świecie.

    Pewnej nocy, gdy leżała w swoim ślicznym łóżeczku, przyszła wstrętna ropucha; wskoczyła ona przez okno, bo szyba była stłuczona. Ropucha była brzydka, duża i mokra, wskoczyła na stół, gdzie Calineczka spała pod czerwonym płatkiem rózg.

    - Piękna byłaby z niej żona dla mego syna! ? powiedziała ropucha, wzięła skorupę orzecha, gdzie spała Calineczka, i razem z nią zeskoczyła z okna do ogrodu.

    Przepływała tam szeroka rzeka, brzeg jej był bagnisty, tu mieszkała ropucha ze swoim. synem.

    Och, jaki był brzydki i wstrętny, zupełnie jak jego matka. ?Kwa, kwa, brekekekeks!? - to było wszystko, co potrafił powiedzieć, kiedy zobaczył śliczną, maleńką dziewuszkę w łupinie orzecha.

    - Nie mów tak głośno, bo się obudzi - powiedziała stara ropucha. I jeszcze nam ucieknie, bo jest lekka jak łabędzi puch. Posadzimy ją na rzece, na dużym liściu lilii wodnej, tam jej będzie dobrze. dna jest taka lekka i mała, że liść ten jest dla niej całą, wyspą. Stamtąd nam nie ucieknie. A my tymczasem doprowadzimy do porządku odświętną izbę pod bagnem, gdzie zamieszkacie po ślubie:

    Na rzece rosło mnóstwo wodnych liii z szerokimi liśćmi, które wyglądają, jakby pływały po wodzie. Liść leżący najdalej był największy, do niego podpłynęła ropucha, i postawiła na nim łupinę orzecha z Calineczką. Biena, mała istotka obudziła się wczesnym rankiem i kiedy zobaczyła, gdzie się znajduje, zaczęła gorzko płakać, bo liść otoczony był ze wszystkich stron wodą i nie mogła się wydostać na ląd.

    Stara ropucha siedziała na dole w bagnie i zdobiła izbę trzciną i żółtymi plakatami nenufarów; wszystko musiało być piękne dla nowej synowej; potem podpłynęła razem ze swoim wstrętnym synem do liścia, na którym stała Calineczka. Chcieli zabrać jej śliczne łóżko i wstawić do pokoju młodej pary, nim ona sama by się tam zjawiła. Stara ropucha ukłoniła się głęboko w wodzie przed Calineczką i powiedziała:

    - Oto widzisz mego syna, zostanie on twoim mężem i zamieszkacie z przepychem na dole, w bagnie!

    - Kwa, kwa, brekekekeks! - to było wszystko, co potrafił powiedzieć syn. Potem wzięli śliczne małe łóżeczko i odpłynęli z nim, a Calineczka siedziała sama na zielonym listku i płakała, bo nie chciała zamieszkać u wstrętnej ropuchy ani zostać żoną jej obrzydliwego syna. Małe rybki, które pływały w wodzie, widziały ropuchę, słyszały, co mówiła, i wysunęły głowy z wody, chcąc obejrzeć małą dziewczynkę. Zachwyciły się nią bardzo i zrobiło im się naprawdę żal, że będzie musiała zamieszkać u wstrętnej ropuchy. Nie, nigdy, przenigdy! Zebrały się pod powierzchnią wody naokoło zielonej łodygi z liściem, na którym stała, przegryzły zębami łodygę i liść popłynął z biegiem strumienia, a na nim Calineczka daleko, daleko, tam gdzie ropucha nie mogła już jej dogonić.

    Calineczka przepływała obok różnych okolic, a małe ptaszki siadały w krzakach, patrzyły na nią i śpiewały: "Jakaż to miła, mała dziewczynka!" Liść razem z nią płynął coraz dalej i dalej; w ten to sposób powędrowała Calineczka za granicę.

    Uroczy, mały, biały motylek krążył nad nią od dawna i w końcu usiadł na liściu, gdyż Calineczka spodobała mu się niezmiernie; i ona również była bardzo zadowolona, bo ropucha nie mogła jej już dogonić, i tak pięknie było tam, gdzie przepływała; słońce świeciło na wodzie i wyglądało jak błyszczące złoto. Calineczka wzięła swój pasek i przywiązała jednym końcem motylka, drugi koniec wstążki przymocowała do liścia; ruszył on teraz o wiele szybciej i ona również, bo przecież stała na liściu.

    Nagle sfruną wielki chrabąszcz, spostrzegł ją, w mgnieniu oka schwycił w swe macki jej smukłą postać i pofrunął z nią na drzewo, a zielony liść płynął dalej i po rzece i motyl również, bo był przecież przywiązany do liścia i nie mógł się uwolnić.

    Mój Boże, jak bardzo przestraszyła się biedna Calineczka, kiedy chrabąszcz usiadł z nią na drzewie! Najbardziej martwiła się jednak tym, że przywiązała motylka, bo przecież jeżeli nie uda mu się uwolnić, umrze z głodu. A chrabąszcz nie troszczył się o to wcale. Usadowił się razem z nią na największym zielonym liściu na drzewie, nakarmił ją słodkim kwiatowym sokiem i powiedział jej, że jest. urocza, chociaż zupełnie nie przypomina chrabąszcza. Później przyszły z wizytą wszystkie chrabąszcze, mieszkające na tym samym drzewie; obejrzały ją; panny chrabąszczówny potrząsały mackami i mówiły: "Ona ma tylko dwie nogi, jakże to nędznie wygląda! Nie ma macek - mówiły inne. - Jakaż jest cienka w pasie, fe, wygląda jak człowiek! Jaka brzydka!!!" - mówiły wszystkie chrabąszczówny, a Calineczka była przecież taka śliczna! Tak też myślał z początku chrabąszcz, który ją porwał, ale gdy wszyscy mówili, że jest brzydka, zaczął sam w końcu tak sądzić i nie chciał jej już wcale. Niech sobie idzie, dokąd chce. Chrabąszcze sfrunęły razem z nią z drzewa i posadziły ją na stokrotce; ale Calineczka płakała, że chrabąszcze jej nie chcą, bo jest taka brzydka, a przecież była najmilszą istotą, jaką można sobie wyobrazić, taka delikatna i jasna, jak najpiękniejszy płatek róży.

    Więcej

Najnowsze artykuły

Najbardziej Popularne

Update cookies preferences